Sörenberg do Lungern przez Brienzer

Autor: Karolina Chmaj | Oct 11, 2025 4:18:22 PM

To już kolejna nasza wycieczka na Brienzer Rothorn (2350 m n.p.m.). Poprzednią — razem z instrukcją dojazdu — opisałam w innym wpisie (link).
Tym razem pogoda dopisała idealnie: widoczność była tak dobra, że aż szkoda było mrugać.

Po obejrzeniu krótkiego filmu w schronisku na szczycie, specjalne drzwi w sali kinowej otworzyły się i… bum! Wprost przed nami pojawił się imponujący widok na jezioro Brienzersee. (Tak, Szwajcarzy nie są zbyt kreatywni w nazywaniu jezior, ale przynajmniej łatwo się tu odnaleźć).
Nawet zdjęcia na ławeczce nad schroniskiem tym razem pokazywały widoki, a nie tylko mgłę — więc już był progres!

Ponieważ jednak mieliśmy przed sobą długą drogę, nie było co się rozsiadać. Ruszyliśmy dalej, podziwiając te wszystkie piękne przepaście, które poprzednio skrywała mgła. Kozice górskie oczywiście nas nie zaszczyciły — może jedynie z daleka rzuciły nam spojrzenie typu „znowu turyści…”.
Jak na szwajcarskie standardy, szlak był dość uczęszczany. Przeważnie spotykamy maksymalnie 20 osób — tutaj zdecydowanie więcej.

Po obowiązkowej sesji zdjęciowej przy punkcie widokowym z serduszkiem poszliśmy znaną już trasą na Arnihorn, gdzie — jak poprzednio — zjedliśmy lunch. Widoki na najwyższą część Alp były idealnym dopełnieniem kanapek i herbaty.

Dalszą część wycieczki rozpoczęliśmy dzikarskim krokiem (mentalnie: jak kozice; fizycznie: jak ludzie po całym dniu chodzenia) z wizją, że tym razem faktycznie pokonamy założoną trasę.
Minęliśmy punkt, przy którym ostatnio zawróciliśmy do Sörenbergu, i skierowaliśmy się w stronę Turren.

Tutaj trasa przestała być turystyczna — i słusznie, bo szlak prowadził po stromym zboczu, często przy samej przepaści, i właściwie po ścieżce szerokości dwóch stóp. Do tego częste usypiska skalne… ale jakie emocje i jakie widoki! Warto, warto i jeszcze raz warto!

Po drodze było kilka miejsc z łańcuchami i linami do asekuracji, a także małe źródełka, gdzie można uzupełnić wodę. My pijemy i — odpukać — jeszcze nigdy nas to nie zawiodło.

Hoch Gumme (2205 m n.p.m.) odpuściliśmy — dojście jest tylko z jednej strony, a ja nie lubię wracać tą samą drogą. Zdecydowanie wolę się zgubić albo iść naokoło (he he he).

Za to dotarliśmy do punktu widokowego z dużą figurką gnoma. Stamtąd było tylko 15 minut do schroniska Schönbüel, a do kolejki w Turren 1 godz. 10 min według znaków.
Chyba byłam już zmęczona, bo jedyne zdjęcie, jakie zrobiłam gnomowi… przedstawia jego pupę :D

I oczywiście — nie byłabym sobą, gdybym się nie zamotała. Zamiast iść z Schönbüel prosto, wygodną prawie asfaltową drogą do Turren, postanowiłam iść na około. Dotarliśmy aż do podejścia na Mandli (2059 m n.p.m.) i dopiero tam zorientowałam się, że niby faktycznie „tez się da”, ale przez kilka dodatkowych szczytów.
Gdyby nie to, że mój towarzysz podróży ma 7,5 roku i zaczynały go boleć stopy — pewnie byśmy to zrobili. Ale w górach trzeba myśleć i przewidywać.

Wróciliśmy więc do schroniska (na szczęście tylko 15 minut).
Śmieszne było to, że zanim w ogóle wiedzieliśmy, że idziemy źle, na drodze stanęła nam… krowa. I nie chciała zejść. Jakby mówiła: „zawróć, człowieku”. Ale człowiek głupi, nie zrozumiał.
Kiedy wracaliśmy, spojrzała na nas z wyrazem „a nie mówiłam?” i pomachała ogonkiem.
Jak się kiedyś krów bałam, tak teraz je uwielbiam — mądre, spokojne, ciekawskie zwierzęta.

Dobra trasa do kolejki minęła nam głównie na szybkim schodzeniu i delikatnym marudzeniu o bolących stopach młodego.
W restauracji przy kolejce czekała nagroda: lód dla niego i piwo dla mnie.
Warto wspomnieć — jest tam bardzo ładny hotel i duży plac zabaw.

Kolejka zjeżdża latem co 30 minut i honorują Halbtax (zdarzyło mi się, że nie wszędzie dawali zniżkę na kolejki, więc warto sprawdzać).

Ponieważ do pociągu z Lungern mieliśmy godzinę, podeszliśmy jeszcze nad jezioro. Pięknie, ciepło, czysto — bajka.
Niedaleko kolejki jest porządny camping — nie tylko ogrodzona łąka, ale normalny camping z pełnym wyposażeniem.

Lungern jest prześliczny — idealny na wakacje w stylu „koniec świata, ale komfortowo”.
Ponieważ dworzec kolejowy jest po przeciwnej stronie wioski niż kolejka, zwiedziliśmy całe Lungern 😄
A potem już tylko pociąg do Lucerny i odpoczynek w domu.

Nie spieszyliśmy się, ale wycieczkę zaczęliśmy o 7 rano, a w domu byliśmy przed 20.
Bardzo polecam — chyba że masz lęk wysokości i/lub przestrzeni. Wtedy: nie polecam.

Sierpień 2025.